PRAKTYKA MEDYTACJI-REKOLEKCJE W KLASZTORZE TYNIECKIM

Poniedziałek 17 marca, jedziemy od dwunastej z Warszawy do Tyńca (koło Krakowa) na praktykę medytacyjną. Przed samym Krakowem trochę komplikacji z trafieniem na miejsce, może to nasza niewiedza lub zrządzenie losu. Tyniec wita nas pochmurną pogodą i smutkiem, wieje niespokojny wiatr. Proponowałem wyjazd wielu osobom, większość miała powody by nie jechać na medytacje chrześcijańskie. Może trochę bali się czegoś: kościoła benedyktyńskiego, medytacji, spotkania z sobą… Klasztor dyscyplinuje nas programem zajęć, pierwsze zajęcia zaraz po przyjeździe to msza w Opatówce, małej kaplicy przykościelnej. Wszyscy jesteśmy (16 osób) bardzo rozpoznawani. Ojciec Włodzimierz (benedyktanin) prowadzi mszę z zamkniętymi oczami i wdaje się jednocześnie, że wszystko widzi. Msza jest bardzo osobista, pierwszy szok, przeżywamy ją. Kiedy mówi wymieńcie miedzy sobą znak pokoju, podchodzi do każdego i czyni uścisk dłoni pełen ciepła i siły. Jest ludzki, uśmiechnięty i akceptujący. Po mszy, innej niż te które pamiętam z przeszłości spotykamy się na sali wykładów (konferencji) i medytacji. Ojciec Włodzimierz wprowadza nas w istotę medytacji chrześcijańskiej. Z wykształcenia jest fizykiem, ale to nie ma tu większego znaczenia, wszyscy mają jakieś wykształcenie mimo tego COŚ wszystkich nas tu PRZYWIDŁO i łączy.

Przyjechałem na medytacje. Chcę poznać inną formę medytacji od praktykowanych dotąd. Mam świadomość tego, że kiedy chce się poznać jakąś formę praktyki medytacyjnej należy wejść w atmosferę jaka powodowała jej tworzenie. Jest to konieczne jak poznawanie języka ludzi zamieszkujących jakiś kraj by się z nimi komunikować. Nie byłem pewien czy tego chcę. Mam różne doświadczenia negatywne związane z ludźmi kościoła. Spotkanie ojca Włodzimierza, zdaje się otwierać inny rodzaj moich relacji z chrześcijaństwem. Medytacje, które znam są wyciszeniem i skupieniem na JEDNI i ISTNIENIU. Wewnętrzna cisza sprzyja, poprzez zetknięcie się ze swoim szumem myślowym, spotkaniu TEGO CO JEST ponad codziennością, naszą gonitwą egzystencjalną i jest jednocześnie WSZYSTKIM. O. Włodzimierz bardzo rozróżnia elementy wyciszenia, rozmyślań i medytacji czy modlitwy. Zbliża nas, wspierając się pismami, monastycznymi i katechizmu, do szczegółowych określeń omawianych tematów. Budzi tym wiele refleksji i pytań. Po konferencjach półgodzinne medytacje dają niekiedy odpowiedź na pytania czy wątpliwości. Modlitwa popołudniowa, godzina czytań, nieszpory i kompleta zamykają dzień pełen zadumy.

Praktyka medytacyjne i rekolekcje prowadzone są w Tyńcu od dawna. Klasztor funkcjonuje prawie od 1000 lat, jest najstarszym klasztorem benedyktyńskim w Polsce. Położony jest nad samym brzegiem Wisły, na skałach wapiennych 13 km od historycznego centrum Krakowa. Kiedy wracając z seminarium zakopiańskiego, przekraczałem w zeszłym roku bramy opactwa, poczułem tajemniczą atmosferę średniowiecznego klasztoru. Spokój i cisza. Czasem pojawiający się mnisi przemykali do różnych tajemniczych drzwi i pozostawiali nas z zapytaniem JAK MOŻNA TAK ŻYC? Klasztor posiada dwa Domy Gości, jeden „nad bramą” o surowszych warunkach, drugi bardziej komfortowy dla gości biznesowych lub rodzin. Wszyscy mogą spotkać się na praktyce medytacyjnej, modlitewnej, mszach, warsztatach tematycznych i w końcu na posiłkach o naprawdę dobrze prowadzonej kuchni. Ale to nie wszystko, można uczestniczyć w mszach od jutrzni (6.00 rano), mszy konwentualnej, Nieszporach czy tajemniczej Komplecie podsumowującej dzień. Nasz program rekolekcji obejmował konferencje na których zapoznawano nas z istotnymi tematami praktyki chrześcijańskiej (modlitwy, rozmyślań i medytacji). Po czym następowała część medytacyjna poświęcona zjednoczeniu ducha z Transcendencją, Bogiem. Pozycja przypominająca zazen nie była łatwa dla wszystkich. Niektórzy ratowali się powrotem na krzesła. Cisza i doświadczanie pracy własnej świadomości w półgodzinnej wędrówce do Najwyższego nie jest łatwa. Od myśli rozproszonych, przez momenty pustki i zaniku świadomości upływu czasu docieraliśmy do stanu wewnętrznej jedności. Nie jest to łatwa droga. Ojciec Włodzimierz radził jak pracować z demonami naszych słabości. Czas mijał coraz szybciej. Umysł przestawał oceniać i kontrolować, myśl przestawała być wrogiem a przy mantrze (frazie modlitewnej) np. „MARANATHA” ( po aramejsku – Panie przybądź), „JEZU, UFAM TOBIE”, czy „BOŻE WSZECHMOGĄCY, ZMIŁUJ SIĘ NADE MNĄ”- wewnętrzna cisza zbliżała nas do JEDNI. Otwarte oczy skierowane przed siebie postrzegały UKRZYŻOWANEGO, który w niezwykły sposób (może przypadkowy) rzucał dodatkowo dwa cienie krzyży imaginując Golgotę i czas odejścia. Mistyka, historia, liturgia niezwykłej mszy podsumowującej dzień (Kompleta) tworzą niezapomniane doświadczenie metafizyczne kiedy dociera do nas mnichów śpiew gregoriański. Pierwszego dnia pochmurne niebo i silny wiatr obrazował nasz niepokój i ciekawość tego co miał dalej się dziać. Wykłady Ojca Włodzimierza pełne refleksji i niezwykłej siły przekazu rodziły zaciekawienie i prowokowały do wielu pytań. Kim jestem, skąd przychodzę i dokąd odchodzę, jaki jest cel mojej egzystencji, w czytaniu świadomym Pisma, naszej medytacji i modlitwie wydawał się bardziej jasny.

Stoję przy oknie w moim pokoju, patrzę na horyzont z klasztornej perspektywy. Kim jestem, czym jest moje istnienie, dokąd zmierzam… Wisła za oknem płynie jak tysiąc lat temu, wapienne skały na których stoi klasztor milczą jak tysiące lat temu, kto stał kiedyś w tym oknie i co myślał i co czynił. Pytania zadawane Ojcu Włodzimierzowi są tymi samymi pytaniami jaki zadawali młodzi kapłani swoim zwierzchnikom. Co dała im odpowiedź której nie znamy a która jest pewnie taka sama jak dziś. Zajmuję się razem z innymi uczestnikami rekolekcji medytacjami i pomaganiu innym lub po prostu przeżywaniem życia. Przyjechałem razem z innymi by posłuchać w ciszy i medytacji szumu swojego umysłu. Nie wiem czy myśl jest moim wrogiem (Krischnamurti) ale na pewno nie ułatwia mi zrozumienia egzystencjalnych problemów. Prowadzący wskazuje na serce. Czuj sercem i niech serce rozpoznaje TUTAJ I TERAZ. Kiedy w medytacji powtarzam MA-RA-NA-THA - zaczynam czuć sercem, doświadczam łez ściekających po moich policzkach. W innej praktyce nazywa się to otwarciem czakry serca. Kiedy otwieram oczy czuję wszystkich obecnych bardzo bliskich sercu, może skądś ich znam, niech umysł kombinuje może wymyśli kolejną bajkę-racjonalizację, ale dzisiaj nie ma to dla mnie znaczenia. Czas płynie tu nieco inaczej niż w Warszawie. Problemy są nieco inne lub wręcz przestają być problemami. Słyszę śpiewy gregoriańskie mnichów w kościele klasztornym, może zdążę na Kompletę. By dyskutować o smaku wody morskiej, pierw trzeba do niego wejść.